Niedziela , 24 Listopad 2024

Ślepa uliczka cyfryzacji i digitalizacji?

   12.06.2019
Kiedy przed nieco ponad 30 laty zaczęto na masową skalę produkować płyty CD, wydawało się, że cyfryzacja zapisu danych wkroczy w zupełnie nowa fazę. I tak było. W ciągu kilku lat nośniki cyfrowe totalnie zdominowały przemysł wydawniczy niemal zupełnie eliminując tradycyjne metody zapisu. W tamtych czasach była to rewolucja, która miała zapewnić nie tylko lepszą jakość, ale i możliwość nieskończonego, bo odpornego na ząb czasu, przechowywania. Dziś, gdy napędy optyczne znikają z półek sklepowych, pojawia się pytanie: co zrobić ze zgromadzonymi w domach i bibliotekach setkami nagrań, płyt z danymi czy nawet zdigitalizowanymi książkami? Za kilka lat może już nie być sprzętu, który pozwoli na ich odczytanie.
Cyfryzacja wiedzy niesie wiele zagrożeń, możemy stracić umiejętność jej odczytania

Dobre początki

Kiedy Philips przed laty wprowadził na rynek płytę CD, był to prawdziwy przełom. Pod strzechy miała trafić metoda cyfrowego zapisu danych, która wcześniej zarezerwowana była tylko dla największych centrów komputerowych. Zamiast igieł adapterów czy ciężkich głowic czytających taśmę magnetofonową, do naszych domów trafił pierwszy konsumencki laser odczytujący dane z plastikowego - i jak się wówczas wydawało niezniszczalnego - krążka.

Pierwsze wrażenia po przesiadce z tradycyjnych metod zapisu były wręcz niesamowite - użytkownikom komputerów odczyt danych z płyt CD zamiast z dyskietek przyniósł drastyczne skrócenie czasu kopiowania i dostępu do plików, słuchaczom muzyki zastąpienie trzasków i zakłóceń z taśmy magnetofonowej i płyt winylowych studyjną wręcz jakością nagrań. Co prawda byli i tacy, którzy twierdzili, że to wszystko kosztem brzmienia i "ducha" muzyki, ale większości zwykłych zjadaczy technologii to nie przeszkadzało, dzięki czemu nowy sprzęt rozprzestrzeniał się i zdobywał popularność błyskawicznie.

Cyfrowy przełom

Wprowadzenie nośników cyfrowych w ogóle przyniosło przełom w technice komputerowej, gdyż płyty laserowe mogły pomieścić znacznie więcej danych niż tradycyjne dyskietki, a co za tym idzie, zwiększyły się możliwości projektowania nowego oprogramowania. Aplikacje mogły mieć obszerniejszy kod, a w efekcie być o wiele bardziej rozbudowane i bogato wyposażone.

Od razu dostrzegli to też producenci gier komputerowych, które ze względu na obszerną grafikę potrzebowały najwięcej przestrzeni na dane. Wymusiło to produkcję coraz wydajniejszych komputerów i spowodowało znaczne przyspieszenie w branży informatycznej na początku lat 90.

Wielka digitalizacja

Tymczasem walory nowej technologii dostrzegał nie tylko przemysł rozrywkowy i komputerowy. Pojawiły się głosy, że nośniki cyfrowe to też wielka i niepowtarzalna szansa na "zabezpieczenie" i dygitalizację całego dorobku kulturalnego ludzkości. Przecież na płytach CD dało się zapisać wszystko, także obrazy i tekst. I tak też rozpoczęła się masowa "digitalizacja". Każda duża, szanująca się biblioteka zyskiwała dział cyfrowy, w którym zajmowano się przenoszeniem zbiorów z papieru i płyt winylowych na płyty CD. Podobnie działały archiwa i urzędy. Przenoszono wszystko, bowiem uważano, że niezawodna technologia laserowego zapisu okaże się zdecydowanie trwalsza od zwykłego papieru czy taśmy magnetycznej.

Oczywiście nie wszyscy dali się wciągnąć w "cyfrowy szał". Byli na przykład tacy wątpiący, którzy pytali, co się stanie, gdy z jakiegoś powodu, wskutek nieprzewidywalnej katastrofy, najzwyczajniej zabraknie prądu? Co nam z wiecznych płyt CD, skoro nie będziemy w stanie ich odczytać? Stary gramofon na korbę wystarczało nakręcić i nie potrzebował gniazdka elektrycznego, a książkę można przeczytać, kiedy ma się na to ochotę, a nie tylko wówczas gdy ma się dostęp do źródła zasilania...

Z początku takie głosy ignorowano, ale gdy pojawiły się pierwsze, jeszcze wydajniejsze od płyt CD napędy nowego typu - zwłaszcza dyski półprzewodnikowe, których w czytnikach laserowych po prostu nie da się odczytać, zdano sobie sprawę, że coś jest na rzeczy.

Pułapka cyfryzacji

O końcu płyt CD mówi się już od kilku lat. Właściwie od momentu, w którym coraz większą popularność zaczęły zdobywać przenośne dyski USB. Z początku oba standardy funkcjonowały równolegle, a dziś te pierwsze zostały już praktycznie wyparte z obiegu. Co więcej, kolejni producenci deklarują już ostateczne zakończenie produkcji napędów płyt, nawet w ich najnowszych wcieleniach, np. Blu-Ray, co ostatecznie przesądza ich koniec w nieodległej przyszłości.

Tym samym pojawiło się wielkie ryzyko, że nasze domowe archiwa - np. płyty z muzyką czy zdjęciami, jeśli ich nie przeniesiemy na nowe nośniki, za jakiś czas staną się bezużyteczne. Co najważniejsze, dotyczy to nie tylko zwykłych użytkowników, ale i publicznych podmiotów, takich jak archiwa czy biblioteki. Warto przy okazji pomyśleć, jak wielkim nakładem środków zdigitalizowano choćby zasoby Biblioteki Narodowej czy archiwa filmowe polskiej kinematografii i telewizji.

Zmiany technologiczne, które jak widać są nieuchronne, powodują konieczność przenoszenia całości zgromadzonych materiałów na nowe nośniki niemal co kilka lat albo i częściej. A dyski półprzewodnikowe, które dziś dominują, mają wady, z których zwykli użytkownicy nawet nie zdają sobie sprawy: chociażby wynikający z samej ich fizycznej konstrukcji limit ilości możliwych do wykonania na nich cykli zapisów. W praktyce oznacza to, że przy normalnym użytkowaniu, współcześnie produkowane dyski zepsują się po kilku, najwyżej 10 latach pracy. I to bezpowrotnie, bez możliwości naprawy czy laboratoryjnego odczytu. Ale nawet jeśli zapisu dokonamy tylko raz, i tak nie jesteśmy bezpieczni, bowiem jeśli dysk nie jest podłączony do zasilania, zapis na nim zdegraduje się samoistnie najdalej po kilku latach "bezczynności".

Ratunek w chmurze?

Dziś mamy do wyboru jeszcze przechowywanie danych w "chmurze", ale warto pamiętać, że chmura to nic innego jak fizyczne centra danych prowadzone przez zewnętrzne podmioty. O ile my korzystając z nich nie będziemy się już musieli martwić o przenoszenie naszych danych na coraz nowsze technologie i nośniki, to sami operatorzy tych wirtualnych chmur nadal będą mieli ten sam problem. Przynajmniej do wymyślenia jeszcze innych, zupełnie nowych technologii, które eliminują wady tych dziś używanych. Tymczasem na "teraz" wydaje się, że proces "ulepszania" trwać będzie w nieskończoność, a każdy stary system przechowywania danych stanie się kompletnie bezużyteczny po wprowadzeniu nowego.

W efekcie szybkich zmian, takie chociażby płyty CD, które miały przetrwać stulecia, staną się niezdatne do użytku już za parę lat, nawet nie dlatego, że ulegną fizycznemu zniszczeniu, ale ponieważ nie będziemy już mieli sprzętu, na którym będzie można je odczytać. To, co mamy w domach, z czasem się popsuje, a ponieważ nikt nie będzie już produkować nowych czytników, odtwarzanie płyt CD stanie się po prostu niemożliwe.

Czyli jednak książka najlepszym przyjacielem...

Cóż, w końcu jednak okazuje się, że wynalazki papieru i druku, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas mogą nam dobrze służyć. Książka - jeśli ją dobrze traktować - przetrwa kilkaset lat bez żadnego upgrade'u i do odczytu zapisanych w niej rzeczy wystarczy umiejętność czytania i odrobina dobrej woli. A na papierze da się zapisać praktycznie wszystko - od zwykłych słów po obrazy, dźwięki (za pomocą nut) a nawet kody oprogramowania ;-)

Oczywiście technika nadal będzie biec do przodu, kolejne generacje smartfonów, tabletów i komputerów zaoferują użytkownikom niewyobrażalne dziś możliwości, to jednak książka nadal pozostaje najbardziej praktyczna i uniwersalna, a jako backup jest po prostu niezastąpiona. O ile nośniki cyfrowe są rzeczywiście same w sobie trwalsze od papieru, nikt na początku nie wziął pod uwagę, że systemy ich odczytu i zapisu będą się zmieniać co zaledwie kilka lat.

Przy okazji warto pamiętać, że wystarczy większe zakłócenie magnetyczne na Słońcu, by zaburzyć działanie większości urządzeń elektrycznych na Ziemi. Ostatnio burza na tyle silna, by dziś spowodować globalną katastrofę, miała miejsce w 1859 roku. Wówczas spowodowała jedynie ciekawość i zapierające dech w piersiach widoki (np. bardzo jasna zorza polarna widziana z każdego miejsca na planecie), dziś mogłaby się przyczynić do zniszczenia większości wrażliwych urządzeń elektrycznych i blackout na całym globie. Okazuje się, że na kaprysy przyrody jesteśmy odporni mniej niż nam się wydaje.

Tomasz Sławiński

To też Cię zainteresuje

KOMENTARZE (0) SKOMENTUJ ZOBACZ WSZYSTKIE

Najczęściej czytane